Jak to jest po wyjeździe? Wywiad z fizjoterapeutą na emigracji
Pan Adrian, fizjoterapeuta pracujący we Francji już od początku 2015 roku, zgodził się odpowiedzieć na kilka naszych pytań. W wywiadzie zdradził nam dlaczego wyjechał razem z żoną i dwiema córkami do Francji a nie do Norwegii; jakie były jego początki w nowej pracy i relacje z pacjentami oraz dlaczego nie lubi „lokomatu”.
Zacznijmy może od tego jak długo pracuje Pan w zawodzie fizjoterapeuty?
W sumie jako fizjoterapeuta pracuję od 8 lat, zacząłem na ostatnim roku studiów licencjackich.
Gdzie Pan pracował w Polsce?
Rozpocząłem pracę w Kaliskim szpitalu. Po kilku latach praktyki zawodowej otworzyłem własną działalność i po pracy w szpitalu przyjmowałem prywatnych pacjentów. A później jeszcze w ostatnich latach pracowałem na uczelni jako wykładowca – instruktor. Prowadziłem ćwiczenia z terapii manualnej w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Kaliszu. I mimo, że miałem te trzy miejsca pracy, zdecydowałem się wyjechać do Francji.
No właśnie, dlaczego zdecydował się Pan na taki krok?
Więc tak… Jakby to ładnie ująć. Zacznę od tego, że żyło nam się nie najgorzej w Polsce. Bo, jak już powiedziałem, pracowałem w trzech miejscach, a żona w kaliskim SPA. Ale, żeby zapewnić sobie godne życie, móc wyjechać z dziećmi na wakacje, musiałem pracować na trzech etatach. Kiedy urodziły się córki, ograniczyłem pacjentów prywatnych, tak, żeby wracać do domu po 18.00. Zaczynałem o 7.00, ale i tak wracałem dość często do domu, kiedy było już późno, dzieci były zmęczone, czasami już spały. Trwało to dość długo, więc podjąłem decyzję, żeby coś z tym zrobić.
Co Pan zrobił w tej sytuacji?
Pierwsza moja myśl, to było wpisanie w google pytania, gdzie żyje się najlepiej w Europie. Wyskoczyła Norwegia. Zacząłem interesować się wyjazdem. Przejrzałem cały proces rejestracji i uzyskania dyplomu. Zacząłem uczyć się języka, choć czytałem, że jest trudny. Przez pierwsze trzy miesiące uczyłem się sam, potem poszedłem do szkoły języków obcych na wakacyjny kurs języka norweskiego. Następnie już w roku szkolnym zacząłem uczyć się razem z żoną. Przez ten czas przeprowadziłem rejestrację dyplomu. W końcu uzyskałem niezbędną dokumentację i mam też pozwolenie na pracę w Norwegii.
Co w takim razie co się stało, że nie wyjechał Pan do Norwegii?
Zacząłem wysyłać CV na oferty pracy, ale odpowiedzi zwrotne były negatywne ze względu na niedociągnięcia językowe. Pewnego dnia dostałem propozycję wyjazdu. Było to zatrudnienie na okres próbny tyle, że miejsce było położone za kołem podbiegunowym na północy, co mnie i moją rodzinę zniechęciło. W międzyczasie zacząłem interesować się tematem praw dzieci, które jest bardzo specyficzne w tym kraju. Często są odbierane rodzicom. Jest tam specjalny urząd, który zajmuje się sprawdzaniem takich sytuacji. Według tamtejszego prawa, dziecko nie jest własnością rodziców czy państwa, ale jest jednostką samodzielną samą w sobie. Mieliśmy znajomą ze studiów, która wyjechała do Norwegii ze swoim synkiem do męża. Zapisała go do przedszkola jednak żyła w ciągłym strachu i szybko stamtąd uciekła. Mówiła, że to nie dla niej.
I to Pana trochę przestraszyło?
Tak, w jakimś stopniu mnie przestraszyło. Później już zaprzestałem szukać pracy za granicą. Skupiłem się trochę bardziej na sporcie. Ale znowu wszystko wróciło do punktu wyjścia. Pieniędzy nie było za dużo, brakowało na podstawowe rzeczy, mimo, że oboje z żoną pracowaliśmy. Żałuję, że od początku nie wiedziałem jaka jest sytuacja fizjoterapeutów we Francji. Być może zaczął bym od razu od Francji, a nie od Norwegii.
Jak zatem pojawił się pomysł z wyjazdem do Francji?
Pomysł wziął się stąd, że koleżanka z pracy miała znajomą, która wyjechała do Francji przez agencję. Od tego się zaczęło. Kilka lat temu odwiedziliśmy też rodzinę we Francji, która mieszka na północnym zachodzie, zwiedzaliśmy i bardzo nam się podobało. Podłapałem pomysł wyjazdu i znalazłem firmę IPF medical.
Dlaczego właściwie zdecydował się Pan na wyjazd z agencją?
Gdyby proces rejestracyjny można było przeprowadzić w języku angielskim, zrobiłbym to sam. A w związku z tym, że nie znałem języka francuskiego, zdecydowałem się na współpracę z firmą. Poza tym, jest to też szansa dla osób, które nie mają pieniędzy na tłumaczenia, nie wiedzą co i jak załatwić. Agencja w tych kwestiach jest pomocna, bo bierze je na siebie.
Jakie musiał Pan spełnić warunki, żeby podjąć pracę we Francji? Co musiał Pan zrobić przed wyjazdem?
Na początku musiałem sprawdzić praktyki na studiach. We Francji wymagany jest dokument pokazujący ilość godzin praktyk w poszczególnych działach: ortopedii, neurologii, pediatrii i tak dalej. Jeśli chodzi o dokumenty, które były wymagane, to było tego trochę. Zaświadczenia od pracodawców, wszystkie ukończone kursy, dokument z Ministerstwa Zdrowia, zaświadczenie o niekaralności.
Rozumiem, że udało się wszystko zebrać.
Pewnie, że tak.
Czego się Pan najbardziej obawiał przed wyjazdem?
Właściwie obawiałem się wszystkiego. Począwszy od tego, czy przejadę sam taką długą trasę autem, czy mnie po drodze nie zaatakują w trasie, bo też mnie straszono, że zatrzymują. Czy rzeczywiście będę mieszkał w mieszkaniu od pracodawcy. Jaki będzie standard? Denerwowałem się też czy będę miał współlokatora lub współlokatorkę, ale tego w sumie bardziej obawiała się moja żona itd.
Coś z tego się sprawdziło? Nic złego Pana nie spotkało?
Nie, pierwsze moje reakcje po przyjeździe były bardzo, bardzo pozytywne. Ludzie mili, wszyscy chodzą i powtarzają „Ca va?”, czyli „ Co u Ciebie?” To wynika z trochę innego podejścia, innej mentalności. Taka francuska życzliwość, chociaż dość powierzchowna. Faktyczną pomoc zaoferował nam na początku kolega z pracy – Portugalczyk. Pomógł nam w załatwianiu różnych spraw administracyjnych.
Jak wyglądały Pana początki we Francji?
Jeżeli chodzi o warunki, lepiej nie mógłbym trafić. Gdy przyjechałem dostałem mieszkanie, później przyjechała moja żona z dziećmi. Mieszkaliśmy w domku, teraz mamy mieszkanie w bloku 80 metrów i jedną pensję spokojnie odkładamy. Jeżeli chodzi o życie, nie denerwujemy się, że czegoś zabraknie, czy starczy pieniędzy, mamy więcej swobody. Warunki i komfort życia są zupełnie inne. Można żyć spokojniej, wziąć dom na kredyt, samochód i na to starczy z pensji fizjoterapeuty. Jakość życia jest zupełnie inna. Szczególnie, że jesteśmy w dwójkę.
Wspomniał Pan o żonie. To znaczy, że ona też jest fizjoterapeutką?
Tak, żona zaczęła pracować w marcu, a ja w styczniu 2015. Pracujemy razem.
A gdzie są Państwo zatrudnieni?
Pracujemy w regionie Centre w Montoire- sur- le Loire; w centrum reedukacji i readaptacji. To praca głównie z pacjentami neurologicznymi. Jest też sporo pacjentów z problemami oddechowymi, co dla mnie jest nowością, bo w Polsce fizjoterapeuta nie zajmuje się rehabilitacją oddechową na takim poziomie.
Jakie warunki zaproponował Panu pracodawca?
Jeśli chodzi o finanse, to porównując z pensją polską, widzę dużą różnicę. Zarabiamy z żoną po 1. 800 euro. Obowiązkowe są dyżury, raz w miesiącu czy raz na półtora miesiąca. Te trzy godziny w sobotę i niedzielę od rana są płatne dodatkowe, bo pracujemy w nadgodzinach.
A ile normalnie w ciągu tygodnia pracuje Pan godzin?
Dziennie pracuję od 9 do 17:30 z tym, że mamy przerwę godzinną w ciągu dnia.
Jak wyglądają Pana codzienne obowiązki?
Jestem odpowiedzialny za dwie grupy pacjentów FOYERS i MPR. Pacjenci FOYERS, to pacjenci, którzy są już tam przez dłuższy okres czasu, nieraz od wielu lat. Mają rehabilitację, dwa razy w tygodniu, po pół godziny. Pacjenci MPR to głównie świeże urazy itd., mają rehabilitację dwa razy dziennie. Każdy jest odpowiedzialny za swoich pacjentów, a nasze obowiązki to przede wszystkim utworzenie planu rehabilitacji, prowadzenie ćwiczeń i metod specjalnych. Zaczynamy od badania fizjoterapeutycznego pacjenta, następnie tworzymy cele krótko i długoterminowe. We Francji jest bardzo dużo zebrań. Wspólnie z całym personelem medycznym, który jest tutaj bardzo rozbudowany, uczestniczymy w zebraniach dotyczących pacjentów. Nie są to tylko fizjoterapeuci, ale również ergoterapeuci, logopedzi, psycholodzy, neuropsycholodzy, animatorzy czasu wolnego, edukatorzy sportowi. Każdy specjalista ustala, co będzie robił z pacjentem.
Czym praca we Francji różni się od tej, którą wykonywał Pan w Polsce?
Zupełnie nową rzeczą było dla mnie na przykład „odsysanie pacjenta” różnymi maszynami.
Opowie nam Pan, o co dokładnie chodzi?
Wykorzystywane są do tego maszyny, które przede wszystkim oddychają za pacjentów lub pomagają wydobyć wydzielinę, którą pacjent ma w drzewie oskrzelowym. Wypompowują powietrze, a my fizjoterapeuci musimy w tym uczestniczyć, żeby robić odpowiednie mobilizacje. „Odsysamy” pacjentów, którzy mają na przykład założoną rurkę tracheotomiczną. W Polsce zajmują się tym pielęgniarki. Na oddziałach, gdzie pracowałem w Polsce, fizjoterapeuta nie mógłby tego robić.
Poza rehabilitacją oddechową jakie widzi Pan jeszcze różnice?
Obserwuję Francuzów i kolegów Portugalczyków, z którymi pracuje. Jestem w ambitnym zespole. Generalnie we Francji fizjoterapeuci dużo czytają, teoretycznie znają każdą metodę, wiedzą o co chodzi, znają główne zasady działania, jednostki chorobowe, ale nie do końca wiedzą jak to zastosować w praktyce. Takie mam wrażenie. Kończyłem kursy PNF, dość popularne w Europie i Stanach Zjednoczonych, wszystkie 5 modułów, każdy trwał około 2 tygodni, do tego egzaminy. A z tego co widzę, Francuzi częściej po przeszkoleniu za granicą stworzą własny kurs nazywany „formation”. Generalnie na poziomie praktycznym mają inne podejście. Czasem polemizuję z lekarzami i innymi pracownikami na naradach. W ostatni piątek rozmawiałem z szefem lekarzy o maszynie, która nazywa się „lokomat”.
Dobrze, to może wyjaśnijmy na początku do czego służy.
Chodzi o urządzenie do mobilizacji i nauki chodu. Może opowiem sytuację…. Mamy w ośrodku młodego chłopaka po wypadku motocyklowym, który nie trzyma siadu na brzegu stołu, nie ma kontroli posturalnej w skrócie. Utworzyłem jak zwykle plan terapii. Rano i po południu pracuję z tym pacjentem. Osoba przeszkolona z obsługi lokomatu umieszcza pacjenta w maszynie, gdzie pacjent jest trochę jak marionetka. Lokomat to maszyna, w której pacjent ma telewizor przed sobą, gdzie widzi obrazki po prawej i lewej stronie. Jak mocniej podniesie nogę po prawej stronie skręca w lewo, jak mocniej lewą nogę to skręca w prawo. Dział na zasadzie takiego feedbacku, ale pacjent nie ma kontroli ani żadnej siły mięśniowej. Dlatego nie kontroluje swojej kończyny, generalnie jest bierny.
Panu to nie do końca odpowiada?
Tak, bo jeśli weźmiemy pod uwagę determinanty chodu, podstawową rzeczą jest przeniesienie ciężaru ciała na lewą i na prawą nogę. W tej maszynie nie ma takiej możliwości by przenieść ciężar ciała. Przez cały czas jest Pani w jednym miejscu i tylko nogi maszerują. To jest podstawowy błąd. Nie ma również ruchu w miednicy, w przód i w tył, nie ma takiej możliwości.
Czy jest jakiś typ pacjenta, przy którym lokomat jest użyteczny?
Zastanawiałem się jaki jest plus tej maszyny. Na pewno największym plusem jest to, że pacjenci to uwielbiają. Jak widzą maszynę to nabierają wigoru. Tak właśnie było z moim pacjentem. Od kiedy został umieszczony w lokomacie w ogóle nie chciał pracować na stole. Przez cały czas pytał kiedy będziemy znowu chodzić w lokomacie.
Czy zaplecze techniczne ocenia Pan dobrze?
Tak. Jeżeli chodzi o zaplecze techniczne, to przed wyjazdem w Polsce pracowałem w miejscu , gdzie miałem salkę, jak to w szpitalu nie za ciekawą. Pacjenci narzekali na wygląd sali, obdarte ściany itd. Ale może powiem tak.. Jeżeli Polski fizjoterapeuta miałby zapewnione takie warunki finansowe i zaplecze techniczne jakie jest we Francji na pewno nie wyjechałby z kraju. Chyba, że ze względu na klimat i region. Uważam, że jeśli chodzi o poziom praktyczny to polscy fizjoterapeuci są naprawdę na wysokim poziomie.
Jak układają się Pana relacje z pacjentami?
W sumie pacjenci to najfajniejsza rzecz w mojej pracy. Bardzo szanują nas jako fizjoterapeutów i to jest ważne. Oczywiście są także wyjątki. Jak to z ludźmi zależy też od charakteru konkretnego człowieka.
A jeśli chodzi o język, jak Pan sobie radzi?
Zacząłem uczyć się francuskiego na początku sierpnia, czyli na 5 miesięcy przed wyjazdem. Zacząłem sam, a potem był kurs. Zresztą byłem bardzo zmotywowany. Generalnie z dogadywaniem się nie jest źle, na początku były małe trudności. Jest różnica między tym, jakiego języka się uczymy i tym jak Francuzi mówią na co dzień. Tak samo jak Polacy, nie mówią piękną polszczyzną w sytuacjach codziennych. Trzeba było poznać taki francuski codzienny. Ale nie miałem problemu, żeby dogadać się z pacjentem czy z przełożonym, bo jeżeli nie rozumiałem, potrafiłem zadać pytania. Teraz jest dużo lepiej. Uważam, że jeżeli na miejscu, pracuje się nad językiem, to poprawę widać szybko. Nawet jeśli mówię w sposób mniej estetyczny, oni nie zwracają na to uwagi. Rozumieją i nawet z reguły nie poprawiają.
Jak jest z życiem codziennym we Francji? Co podoba się Panu najbardziej, a co najmniej?
Mieszamy w bardzo małej miejscowości. Dzieci chodzą do przedszkola, jest cisza i spokój. Jeżeli chodzi o życie w spokoju to jak najbardziej. Nie ma zagrożenia, że ktoś Panią pobije, okradnie, ludzie zostawiają samochody otwarte z kluczykami w środku, naprawdę. Niech Pani zostawi w Poznaniu samochód z kluczykiem w środku. Duży minus to, to że nie ma polskiej szkoły i dlatego rozważamy przeprowadzkę w inny region, żeby dzieci mogły zacząć edukację w tym języku. Córki coraz lepiej mówią po francusku natomiast gorzej po polsku. Poza tym, tęsknimy trochę za rodziną, rodzicami, dziadkami.
Dziękuję Panu serdecznie za rozmowę. Zabrałam sporą część wieczoru, ale cieszę się, że się udało się nam porozmawiać. Szczerze życzę Państwu wszystkiego dobrego.